Ambasz – zagadkowa nazwa dla kosmetyków, nieco wręcz tajemnicza, jest po prostu nazwiskiem twórczyni. Gdy dostałam propozycję współpracy – zrecenzowania produktu, byłam mocno zaintrygowana, co się za tym kryje. W pięknych zielonych słoiczkach ze złotymi literami znalazłam mocno aromatyczne mikstury. To kremy bazujące tylko na naturalnych składnikach. Pani Renata Ambasz definiuję swoją markę jako fuzję wiedzy, intuicji i wyobraźni.
O tym, jak skuteczne są receptury przekonuję się na własnej skórze. Testuję rewitalizujący krem pod oczy Myriad, oraz Invisible dla cery problematycznej, tłustej lub mieszanej. To ekskluzywne, luksusowe produkty wytwarzane z najwyższej jakości składników. Wyniki testów już wkrótce w zakładce testy oraz na Instagramie i Facebooku.
Renata Ambasz
Co zainspirowało Panią do stworzenia prestiżowej, luksusowej marki kosmetyków naturalnych?
Zaczęłam interesować się aromaterapią jeszcze gdy byłam małym dzieckiem. Chodziłam po łąkach, zbierałam rośliny, rozcierałam je i wąchałam. Potem próbowałam znaleźć informacje, na temat ich nazw i właściwości. Pierwsza pozycja z literatury poświęconej aromaterapii pojawiła się gdy byłam nastolatką. Była to “Pachnąca Apteka” autorstwa pani Konopackiej i pana Bruda. W tym czasie dostępne były także pierwsze olejki dr Beta, które do tej pory utrzymują dobrą jakość. Powstała moda na kominki aromaterapeutyczne, mimo, że w rzeczywistości rozkładają one substancje czynne i nie powinny być stosowane do wszystkich olejków.
Później wyjechałam do Londynu i tam poznałam wysokiej klasy olejki eteryczne – z pierwszej destylacji, terapeutyczne. Studiowałam literaturę na temat aromaterapii i pracowałam jako masażystka. Oleje do masażu zaczęłam wzbogacać olejkami. Moim olśnieniem stał się olejek z rumianku niemieckiego, tzw. niebieskiego. To, co działo się ze skórą klientów było niesamowite – łagodziły się stany zapalne, a nawet zdarzyły się przypadki zaleczonej egzemy. W zasadzie trudno było stwierdzić, czy to wpływ samego masażu, czy terapeutyczny efekt zmysłowych olejków, bo wszystkie aspekty funkcjonowania człowieka się poprawiały. Dlatego zaczęłam eksperymentować z zapachami, mieszać olejki, by móc skuteczniej pomagać.
Następnie przeprowadziłam się do Izraela i zaczęłam uczyć się hebrajskiego. Izrael jest kolebką aromaterapii. Wiele ziół „podstawowych” dla tej nauki pochodzi z tego rejonu. Tam wszystko pachnie, rośnie, przyciąga uwagę, a naturalna kosmetyka niezmiennie kwitnie od lat. W Izraelu zrobiłam także kursy, jak wykorzystać aromaterapię w kosmetyce i farmacji.
Jeśli chodzi o zioła stosowane do aromaterapii w Izraelu, jakie są te najbardziej emblematyczne, bazowe?
Szałwia, werbena, mięta – to w codziennym użyciu. Natomiast jeśli chodzi o olejki eteryczne, to cała historia Izraela jest zbudowana na żywicy mirry i kadzidła, czyli ziołach używanych w starożytności do okadzania świątyń, by choroby się nie rozprzestrzeniały. Mirra tam funkcjonuje jako remedium niemal na wszystko. Wpływy z Egiptu to róża damasceńska i jaśmin. Olejek nardowy jest wspominany w Biblii. W Izraelu miesza się cała kultura rejonu: Syria, Liban, Egipt. Avicenna – perski uczony, rozpropagował destylację olejków eterycznych na początku naszej ery, głównie olejek różany był wtedy wykorzystywany na dużą skalę. Tam w ogóle używa się dużo ziół. Werbena dodawana jest nawet do herbaty. Takie używanie aromatycznych roślin na co dzień to też forma terapii wpływającej na ludzką kondycję fizyczną i psychiczną.
Jaki jest związek między aromaterapią w kosmetyce, a leczeniem różnych dolegliwości skóry?
Olejki mają cudowne właściwości uzdrawiające i upiększające, warto rozprzestrzeniać wiedzę o ich działaniu. Np. olejek z kadzidłowca jest dobrze przebadany pod kątem stymulacji syntezy kolagenu i elastyny. Jest sporo badań na temat odnowy i odmładzania skóry pod wpływem olejków eterycznych. Aromaterapia ma dużo odgałęzień. Jej początki przypadają na lata 20. XX wieku, kiedy to francuski chemik Gattefosse doznając poparzenia zanurzył rękę w najbliżej znajdującym się naczyniu z cieczą – był to olejek lawendowy. Z zaskoczeniem zaobserwował wyjątkowo szybki proces gojenia. Podczas pierwszej wojny światowej stosowano aromaterapię do dezynfekcji, ponieważ olejki mają silne właściwości antybakteryjne. Potem zaczęły się wyłaniać nurty współczesnej aromaterapii m.in. aromaterapia kosmetyczna. Innym nurtem jest zażywanie olejków doustnie, a innym podawanie ich w celu poprawy nastroju i kondycji psycho-fizycznej. Nie da się zresztą całkiem rozdzielić tych zastosowań, bo gdy olejki dostaną się do krwiobiegu, obojętnie jaką drogą, będą balansować cały organizm. Aplikowane przez skórę, przede wszystkim stymulują komórki do odnowy, regulują gospodarkę hydrolipidową. Substancje lotne docierając do mózgu poprzez drogi oddechowe oddziałują przy okazji na psychikę. Wszystko jest połączone.
Jaka jest idea przeniesienia Pani doświadczeń na rynek polski, założenia tu firmy?
To w Izraelu zaczęłam robić kremy na własny użytek. Nie miałam wtedy jeszcze w planie powrotu do Polski. Tam założyłam rodzinę, ale kiedy wybuchł w regionie kolejny konflikt i rozpoczęły się bombardowania, postanowiliśmy nie narażać się dłużej i przyjechaliśmy do Polski. Wracając do kremów – trudno je robić tylko dla siebie, bo zawsze wychodzi przynajmniej 50 słoiczków, nawet przy produkcji domowej. Po prostu tak „porcjowane” są składniki, żeby można było kupić je w rozsądnej cenie. A ja tworzę niezwykle bogate składy i wybieram surowce wysokiej jakości. Na początku dzieliłam się swoim produktem z rodziną i przyjaciółmi, a kiedy grono chętnych zaczęło się rozszerzać, w sposób naturalny powstała wizja założenia własnej marki.
Wyrosłam w domu, w którym dużo rozmawiało się o chemii – moi rodzice byli chemikami. Interesowałam się też biologią, a aromaterapia była tego naturalną kontynuacją, która z czasem stała się moją prawdziwą pasją. Do Polski wróciłam w 2013 roku i wszystko jakby samo się stało. Zaczęłam robić kremy razem z przyjaciółką i tak powstała firma.
Na jakiego klienta jest nastawiona Pani marka?
Sama próbuję to rozgryźć. Mam doświadczenie w sprzedaży bezpośredniej i z targów. Przychodziły tam kobiety w każdym wieku. Dlatego skupiłam się na problemach skóry, a nie typie klienta. Każdy może spróbować aromaterapeutycznych kosmetyków w zależności od potrzeb. Choć moimi produktami interesują się głównie kobiety dojrzałe. Wraz z wiekiem, mamy za sobą więcej doświadczeń i czasu na przemyślenia, dlatego często jesteśmy rozczarowani tak zwaną “chemią” i drogeryjnymi produktami. Widzimy, jak zmienia się świat, mamy większą świadomość. Mniej szukamy innowacji, a bardziej natury. To, co najmniej przetworzone jest najcenniejsze. Przy dużych problemach ze skórą – trądzikiem, kruchymi naczynkami, ekstremalnym przesuszeniem, egzemą, taki wybór nie tyle jest związany z wiekiem, co z niemal desperackim poszukiwaniem czegoś, co zadziała.
Jakie jest połączenie między nauką a tradycją?
Myślę, że w kosmetyce nie wynaleziono wiele nowego od starożytności. Największym osiągnięciem są technologie masowego przetwarzania substancji aktywnych. Kleopatra nęciła kochanków różą i cedrem. W Babilonie, w Chinach stosowano mazidła oparte na tych samych substancjach co teraz. Tylko ich nie destylowano, a mieszano z tłuszczem zwierzęcym, który ma zdolność wyciągania substancji aromatycznych. Macerowano zioła w tłuszczach. Laboratoria nauczyły się ekstrahować pojedyncze substancje, np. możemy uzyskać sam geraniol, który jest naturalną składową olejków eterycznych. Syntetyzowane są witaminy i minerały, a następnie dodaje się je w dużych ilościach do kosmetyków. To jest sztuczny proces. Brakuje w tym serca i dobrej, ludzkiej energii. A są przecież badania dowodzące, że nawet woda pod wpływem słów, emocji i intencji zmienia swoją strukturę. Substancje pochodzące z natury, które zachowują pełnię, nie są odarte ze swego bogactwa, stają się coraz cenniejsze. Nikt ich nie wyprodukuje na masowa skalę, nie zbierze, nie przechowa.
Jakie są Pani ukochane składniki?
To się zmienia. Mam swoje fascynacje, gdy zanurzam się w jednym konkretnym olejku. Używam go przez jakiś czas. Potem dodaję kolejne, bo jestem za synergią i mieszaniem ze sobą substancji aktywnych. Tak, jak na łące, na której rosną obok siebie różne zioła. Najpierw motywem przewodnim był rumianek niemiecki, niebieski, potem była palmaroza i okres róży damasceńskiej, która jest czymś, po co w ciężkich chwilach zawsze warto sięgnąć.
Gdzie szuka Pani inspiracji? Skąd czerpie pomysły na nowe produkty?
Dużo czytam o magii ziół, sięgam do literatury specjalistycznej. To fuzja wyobraźni, intuicji i wiedzy. Zapach finalnego produktu jest dla mnie bardzo istotny. Długo mieszam olejki zanim poczuję zadowolenie. Z taką ilością olejków, jaką dodaję do jednego kremu, to nie jest proste.
Skąd wiadomo, że olejki „nie pokłócą się” w jednym produkcie?
Istnieje udokumentowana wiedza na ten temat, zasady według których łączy się je ze sobą. Do pewnego stopnia aromaterapia jest przebadana. Wiadomo, co jest komplementarne ze sobą, w jakie grupy łączą się olejki.
A filtry słoneczne? W Informacji dołączonej do Pani kremu było napisane, że ma naturalne SPF. Jakie to są substancje i jaka ochronę dają?
Użyte w recepturach oleje mają naturalną właściwość odbijania promieni słonecznych, jeśli jednak zależy nam na mocniejszej ochronie UV, to należy sięgnąć po specjalistyczny produkt ukierunkowany na takie działanie.
Czy zaleca Pani łączyć kremy z filtrami słonecznymi?
Nie polecam łączenia ich z filtrami przenikającymi (tzw. chemicznymi). Natomiast można je łączyć z odpowiednio dobranymi filtrami mineralnymi o bardziej naturalnych składach.
Czy olejki nie powodują powstawanie przebarwień?
Niektóre tak, ale w moich kosmetykach ich nie stosuję. To głównie cytrusy – są silnie fotouczulające. Z tego powodu zrezygnowałam z nich, mimo że są dobre dla skóry.
A jeśli chodzi o bezpieczeństwo używania Pani kremów, ochronę przed bakteriami, konserwację – co pełni w nich tą rolę?
Przede wszystkim zakonserwowane są wysoką zawartością olejków eterycznych, ponad 2%. Olejki nie tylko pielęgnują skórę. Przykładowo bakteriobójcze działanie olejku z melisy porównuje się do penicyliny. Są to naprawdę bardzo skoncentrowane substancje o wielkiej mocy. Chronią produkt przed szczepami bakterii, wirusów, grzybów, które inaczej mogłyby się w nim rozwinąć. Stosuję także niewielkie ilości kwasu dehydrooctowego, który jest delikatnym konserwantem pochodzenia organicznego akceptowanym przez Ecocert. Oprócz tego w składach znajduje się też alkohol benzylowy, który jest substancją naturalnie występującą w olejków eterycznych.
Naturalne kremy niestety szybko się psują. Taki własnoręcznie “ukręcony” i nie zakonserwowany trzeba byłoby zużyć w ciągu kilku dni. Moje kremy są przebadane i w pełni bezpieczne. Bez tego nie mogłabym wprowadzić ich na rynek.
Ambasz to kosmetyki z wyższej półki. W czym tkwi sekret ich luksusu?
Przede wszystkim w wysokiej skuteczności, która osiągana jest przy użyciu substancji korzystnie wpływających na cały organizm. Mamy niespotykane na polskim rynku bogactwo naturalnych, i min. w 95% organicznych składników – wystarczy poczytać składy kremów, żeby się o tym przekonać. Myślę, śmiało możemy nazwać się prekursorami w zakresie wykorzystania wiedzy o aromaterapii w kosmetyce. Zastosowanie efektywnych stężeń olejków eterycznych gwarantuje zarówno wielotorowe działanie jak i bezpieczeństwo stosowania. Receptury powstałe na bazie mojego wieloletniego doświadczenia składają się z synergicznych połączeń olejów, hydrolatów, ekstraktów, antyoksydantów, no i oczywiście szlachetnych olejków eterycznych sprowadzanych z różnych stron świata. Ponadto składniki dodawane są na zimno, dzięki czemu mogą zachować swoje właściwości. Ręczna produkcja pozwala nam na kontrolę na każdym etapie produkcji i wnosi ludzki aspekt związany z intencją dzielenia się tym, co dla nas jest tak ważne – szczególnie w dzisiejszych czasach, kiedy potrzeba zakotwiczenia w naturze staje się coraz silniejsza. A natura, z całym swym bogactwem i współistnieniem różnorodności, to naprawdę nie to samo, co krótko przystrzyżony trawnik.
Które produkty uważa Pani za absolutne hity? Które z nich poleciłaby Pani kobietom 45plus?
Takim wyjątkowym produktem jest na pewno krem Escape, nad którego recepturą bardzo długo pracowałam. Łącząc kolejne nuty zapachowe uzyskałam przepiękny kobiecy zapach, który może konkurować z niejednymi perfumami – co często zresztą słyszę od klientek. Krem zawiera w składzie cenne szlachetne olejki eteryczne m.in z jaśminu, drzewa sandałowego, neroli i mirry. W badaniach aplikacyjnych 93% kobiet zaobserwowało efekt odmłodzenia i zmniejszenie zmarszczek, a badania aparaturowe potwierdziły redukcję zmarszczek o ponad 10% już po czterech tygodniach stosowania. Wyraźną poprawę elastyczności i przywrócenie promienności skóry zadeklarowało 100% badanych. Jest to mój absolutny numer jeden. Pozostałe kremy mają działanie ukierunkowane na konkretny problem, ale to nie znaczy, że nie działają odmładzająco – podkreślam to, ponieważ często jestem o to pytana.
Więcej o produktach Ambasz dowiesz się na stronie https://www.ambasz.pl/