Mleczna kolekcja kojarzy ci się z proteinami z prawdziwego mleka i słynnymi kąpielami Kleopatry w mleku oślic? Tu cię mam… Milk Shake Clarins bazuje na mleczku… z drzewa brzoskwiniowego. Ma ono właściwości odżywiające i zmiękczające skórę. To subtelny, świeży i lekki makijaż oraz pielęgnacja w jednym.
Gwiazdą kolekcji jest podkład w mleczku, początkowo śnieżnobiałym, które po nałożeniu na skórę wybarwia się na jeden z odcieni beżu, gdy pigmenty uwolnią się z mikrokapsułek.
Buteleczka starcza na dwukrotnie więcej aplikacji niż standardowe opakowanie fluidu. Podkład zawiera antyoksydacyjny wyciąg z kiwi i kompleks przeciw zanieczyszczeniom powietrza. Pachnie bosko – jak wszystkie inne kosmetyki z tej linii – jak jogurt owocowy. Jest to dla skóry delicja – ma tylko jeden mankament według mnie – wszystkie odcienie są nieco za żółte jak na karnacje Polek.
Moją miłością z tej gamy jest mus do ust. Ni to balsam, ni pomadka, ni błyszczyk – w zasadzie wszystkie trzy w jednym. Nadaje delikatny odcień, aksamitne wykończenie, cudownie wygładza. zapach – nic tylko go wywąchać… i świetnie smakuje, co może zmniejszać wydajność 🙂 . Dostępny jest w 6 kolorach. Kolekcję uzupełniają cienie w kremie oraz róże. Tych nie testowałam. Milk Shake zaprezentowano podczas ostatniej urodowej konferencji przed lock downem. Była to bardzo pastelowo słodka prezentacja doprawiona nutka nadchodzącej goryczy. Tym milej ją się wspomina.