fbpx

Rak piersi – jak przejść przez to piękniej

Uroda podczas/po terapii raka piersi to w pewnym sensie temat tabu. Wiele osób mówi, że jest najmniej ważna, ciesz się że żyjesz. Zdarzają się opinie, że pazerne firmy „kosmetyczne” chcą zarabiać na chorych na raka… Tymczasem wiele z nich wręcz wspiera pacjentki współpracując np. z Amazonkami. Złe postrzeganie samej siebie, znacznie przyspieszone procesy starzenia potrafią mocno osłabić psychikę, co ma niebagatelne znaczenie także dla zdrowia fizycznego. Zadbanie o wygląd staje się w pełni uprawnionym elementem terapii. Czy medyna estetyczna ma coś do zaoferowania pacjentkom onkologicznym pytam dr Marzenę Lorkowską, która doskonale zna problem z obu stron – lekarza i pacjenta.

Statystycznie w krajach rozwiniętych mniej więcej co 8 z nas, kobiet, zachoruje na raka piersi. Sama właśnie czekam na wyniki testów genetycznych, czy jestem w grupie ryzyka. W mojej rodzinie w ostatnim dziesięcioleciu też było kilka przypadków, w tym moja mama … Dlatego widzę, jak ważne jest przywrócenie poczucia kobiecości i urody w każdym wieku. W tym tekście nie odnoszę się do rekonstrukcji piersi, lecz do regeneracji skóry. Większość terapii – hormonalna oraz coraz częściej stosowana – herceptynowa – mają na nią absolutnie destrukcyjny wpływ.

Co można zrobić, a czego się wystrzegać radzi dr Marzena Lorkowska z kliniki Artismed, która kilka lat temu sama wygrała z tą chorobą.

Diagnostyka raka piersi jest skomplikowana. Bo nie każdy rak jest taki sam. Raka piersi dzielimy na kilka grup, m.in. dzielimy go na kilka typów wedle tego, jakie receptory (charakterystyczne miejsca przyłączenia) mają jego komórki na swoich błonach. Wyróżniamy trzy typy receptorów, dwa hormonalne – estrogenowy (E+) i progesteronowy (R+) oraz herceptynowy (HER+). W zależności, które z nich są obecne, raka określa się np. jako trójdodatniego HER+, dwudodatniego ER+PR+ (tzw hormonozależnego). Jeśli komórka rakowa nie ma takich receptorów, rak jest tzw. trójujemny. Gdy histopatolog ogląda pod mikroskopem „dodatnie” komórki rakowe widać, że mają ciemną, pofałdowaną powierzchnię, przypominają fakturą oponę. Potem dokładnie potwierdza się to badaniami genetycznymi tzw test FISH.

Nowotwór trójdodatni jest wredny, szybko postępuje – w pół roku potrafi mieć ponad centymetr (pamiętajcie o badaniach profilaktycznych!!!), ale obecnie dużo lepiej niż kiedyś się leczy, ponieważ posiada receptory dla nowoczesnego leku – herceptyny. Uzupełnia on leczenie, które w przypadku raka trójdodatniego obejmuje chemioterapię z herceptyną, chirurgię i radioterapię. W przypadku raka ER+ PR+ stosuje się leki blokujące wydzielanie hormonów, które w tym przypadku, karmią komórki rakowe, są dla nich paliwem.
Jeśli komórka rakowa komórka jest goła – rak trójujemny, leczeniem z wyboru jest chemia, operacja i radioterapia. Nie ma sensu podawać leków hormonalnych ani herceptyny, bo nie maja się one jak przyczepić do nowotworu i go zniszczyć.
Dlatego pierwszą rzeczą której trzeba się dowiedzieć gdy „przychodzi baba do lekarza” z rakiem piersi, to czy ten rak jest hormonozależny, czy trójdodatni, czy trójujemny. W zależności od tego dostosowane jest leczenie. Podsumowując: do trójujemnego zawsze podawana jest chemia, nie ma nic innego. Do trójdodatniego – chemia z herceptyną, bo jest bardzo złośliwy i trzeba w niego walić każdą amunicją z każdej strony. To najbardziej agresywne leczenie, ale dobrze rokujące. Zwłaszcza od kiedy dostępna jest herceptyna.

Rak tzw hormonozależny ER+ PR+ rokuje dość dobrze. Niestety wymaga długotrwałego leczenia tzw hormonoterapii. Obecnie wydłuża się okres tego leczenia nią nawet do 10 lat, bo stosunkowo często zdarzały się późne wznowy w tym typie choroby. To skuteczne leczenie, ale jak każde, ma dużo skutków ubocznych – m.in. depresję, zanik tkanki podskórnej, hamowanie wzrostu włosów.
Pacjentka z receptorami tylko hormonalnymi jest leczona operacją, radioterapią i protokołem hormonalnym. Najbardziej delikatne leczenie, ale dla nas kobiet ma straszne konsekwencje, bo gdy wygłuszy się wszystkie hormony żeńskie, to starzejemy się w przyspieszonym tempie. Dotkliwe objawy, ogólne poczucie starzenia się, kolosalne zmiany następują w niecały rok…

Proces starzenia jest inny w każdym momencie. Paradoksalnie im młodsza kobieta, tym gorzej to znosi. Miałaś 40, za rok wyglądasz i czujesz się na 50… Fizycznie i estetycznie. Skóra ma receptory estrogenowe i to hormony nam ją „trzymają”. Leczenie odbiera resztkę estrogenów, które zachowały się w tkankach nawet po menopauzie. Czyli potocznie mówiąc leci kolagen, pojawia się dominująca wiotkość. Idą za tym obrzęki, cellulit, zniekształcenie owalu twarzy. Skóra robi się jak ciasto. Dotyczy to każdego centymetra ciała. Zanika też tkanka podskórna, tłuszczyk, którego przeważnie nie znosimy, a okazuje się, że dodawał nam urody. Dojmująca jest również suchość skóry oraz wszystkich śluzówek – ust, oczu, pochwy.
Co można zrobić? 10 lat temu, powiedziałabym niech dziewczyna zrobi sobie maseczkę i tyle, więcej jej nie pomogę. Teraz wiedza o tym, co się dzieje w komórkach jest znacznie większa. Leczenie dąży też do zbalansowania jakości i długości życia. Jest duży nacisk na to, że opcja zadbania o siebie na tyle uruchamia mechanizmy autoimmunologiczne i regeneracyjne, że jest to element terapii. Bo jeśli pacjent ma depresję i chce umrzeć, to medycyna nic na to nie poradzi.


Na szczęście jest duża grupa zabiegów, którym onko pacjentki mogą się poddać. Oczywiście nie w trakcie terapii, chemii itp. Gdy widzę, że ledwo dotknę pacjentkę, a ona ma siniaki, to trzeba zaczekać. Leczenie onkologiczne powoduje przeważnie gorsze gojenie. Trzeba rozumieć istotę tego leczenia, by pomóc a nie zaszkodzić. Ja mam w tym doświadczenie – własne i z pacjentami.
Na co musimy zwrócić uwagę? Poszukać lekarza medycyny estetycznej, który nie ma wąskiej specjalizacji, najlepiej np. internisty, lekarza rodzinnego, który spotykał pacjentów onkologicznych. Ja pacjentki z tej grupy zawsze proszę o wypis ze szpitala i świeże wyniki. Muszę wiedzieć, jak były leczone, z czym mam do czynienia. Z wyników wiem, czy w ogóle mogę zacząć działać. Na pewno wszelką ingerencję wykluczają niskie płytki krwi i niskie białe krwinki. Przy słabej leukocytozie każdy zabieg, nawet banalny botoks, będzie traumatyczny. Pacjentka może mieć po nim infekcję, stan zapalny, gorączkę bo ma niską odporność. Uważa się, że 3000 białych krwinek i choć 70 000 płytek to magiczna granica, od której można działać. Wtedy nie boję się, że zrobię krzywdę pacjentce.
Pacjentki mają z reguły dwa problemy; jeden to suchość, a drugi to „wszystko mi wisi”. Normalnie przy tych objawach pierwsze zabiegi, które przychodzą na myśl to HIFU, lasery – generalnie maszyny, które „skrócą” owal. Jednak przy pacjentkach nowotworowych tego nie dopuszczam, bo maszyna zawsze wywołuje duży stan zapalny. U pacjenta onkologicznego nie powinno to mieć miejsca, a na pewno nie specjalnie wywołane z „błahego” powodu. Odradzam te zabiegi z poczucia przyzwoitości. Sama bym też nie zaryzykowała. Natomiast mezoterapia, kwas hialuronowy, botoks – jak najbardziej. Nawet w czasie terapii, tylko przy odpowiednich wynikach, nie ma możliwości by zaszkodzić, nie mam co do tego wątpliwości. Kiedyś się mówiło, by nawet nie próbować masować pacjentów onkologicznych, a przecież gdy pacjent ma obrzęk po usunięciu węzłów chłonnych obecnie proponuje się np. drenaż limfatyczny.
Przede wszystkim trzeba zachować zdrowy rozsądek. Nie wchodzić w jakieś hardcory, ale nie widzę nawet problemu z operacją plastyczną, jeśli to ma gruntownie poprawić samopoczucie. Wykluczamy to, co stymuluje cały organizm, czyli maszyny. Z drugiej strony, ludzie sami robią bardziej niezdrowe rzeczy – np. zjedzenie chipsów stymuluje teoretycznie raka jelita. A pacjentki przecież palą, piją, jedzą mięso – same sobie szkodzą znacznie bardziej niż możliwymi konsekwencjami zabiegów. Nie popadajmy w absurd, że niczego nie wolno. Jakby tak myśleć, to najbardziej szkodzi nam oddychanie tlenem, wręcz nas to zabija – produkuje mnóstwo wolnych rodników. Moim zdaniem gabinet medycyny estetycznej powinien być otwarty dla pacjentów onkologicznych. Tylko prowadzenie ich wymaga ogromnej uczciwości ze strony doktora.


– Z zabiegów, o które chciałam zapytać jest jeszcze kolagen?
– Nie do końca wierzę, że dobrze wystymuluje skórę po przejściach. Nie ma badań u pacjentów onkologicznych.
– Dlaczego? Ja byłam zachwycona…
Bo jesteś stosunkowo młoda, nie masz deficytów tkanki podskórnej. Gdy mamy pacjentkę po leczeniu, chudą, choćby od stresu, a jeszcze po chemii chudnie dalej, to nie jest to metoda dla niej. Bardziej sugeruję „nadmuchanie”, czyli dodanie objętości kwasem hialuronowym. Punktowe podanie kolagenu przy chudej pacjentce może dać na powierzchni skóry grudki, góry i doliny. Poza tym taka pacjentka potrzebuje efektu na już, a kolagen wymaga cierpliwości. Jej trzeba naprawić nie tylko skórę, ale także głowę. Potrzebuje czegoś, co „da jej energię na dzień dobry”, ma mieć efekt wow od ręki. Wtedy kontynuuje leczenie. Na początek nie zrobi się niczego lepszego niż wypełniacz. Ja zaczynam od ust – tylko modelując je delikatnie, odświeżając ich kształt i kolor, wygładzając. Wtedy pacjentka wstaje z fotela i mówi „tak wyglądałam 10 lat temu”.
– Dla mnie to jest jeszcze wypełnienie doliny łez, bruzd nosowo-wargowych.
Tzw. smutasy… Zgadzam się. Wiele pacjentek onko namawiam także na Volite czyli taką mezoterapię turbo, za dwa tygodnie widzą, że skóra wstała, jest w niej blask. Nie można efektu odsuwać w czasie, bo takie kobiety inaczej postrzegają czas. Boją się, że mogą nie zdążyć… Chcą wszystkiego na już. Najczęściej trzeba zrobić fundament z wypełniacza z kwasu hialuronowego a potem dokładać coś w tle. Oczywiście wszystko zależy. Inaczej będzie prowadzona 40-latka, która wyjściowo ważyła ok. 50 kg i w sumie nie schudła dramatycznie podczas terapii, tylko trochę się wysuszyła, inaczej 60 latka, która była dość puszysta. Im późniejszy wiek zachorowania, tym lepiej człowiek reaguje na proces starzenia, bo on się i tak dokonywał. Choć muszę powiedzieć, że mam ogromną rzeszę pacjentek po 60. Nie znam onkologa, który powiedział nie rób im nic, stawiał zakazy. Czy mam jechać na wakacje – dlaczego nie? Warto robić coś, by się lepiej poczuć. Tak samo jak brać leki psychotropowe jeśli sytuacja tego wymaga. Te leki są dla ludzi, tak samo jak leki na żołądek. Depresja to też choroba. Groźna.
Gdy masz 42 lata i dostajesz info, że masz raka, to świat się rozwala, jak klocki Lego. W momencie kiedy dowiedziałam o swojej chorobie, to zastanawiałam się po co sięgnąć – antydepresanty czy alkohol? – Hmm… jak wezmę leki, to będę musiała to ciągnąć. Jak przez tydzień codziennie wypiję kilka drinków, czy popadnę w alkoholizm? No nie. Więc przez pierwszy tydzień zanim dostałam wszystkie wyniki, zanim się „ogarnęłam z tematem”, miałam stany, że albo płakałam albo piłam, żeby zasnąć i nie myśleć, taki epizod depresyjny. Po co mieć depresję?
Dlatego różne rozterki i emocje moich pacjentek znam z autopsji…
Postrzeganie siebie jest ważne. Działa tak na psychikę. Dbanie o siebie to ważny element terapii. Ja sobie przed leczeniem kupiłam „sweter na szpital” – totalnie nie w moim stylu, pstrokaty, kolorowy, nawet niezbyt ładny. Ale taki, by nie rozsiewać wokół siebie czarno-szarej masakry.
Kolejna rada – jeśli dowiadujesz się, że masz raka i za 3 tygodnie masz operację, to natychmiast zrób sobie makijaż permanentny oka i brwi. Już, od razu, jeśli możesz. Lepiej przejdziesz przez etap, kiedy się wygląda jak kosmita – bez rzęs i brwi.
A włosy? Trochę jesteśmy w stanie pomóc sięgając po oręż medycyny estetycznej. Jeżeli na ciele włosy rosną, to jesteśmy też w stanie coś osiągnąć i na głowie – wystymulować ich wzrost, zagęścić, poprawić jakość. Natomiast jeśli nie pojawią się nigdzie, to po stymulujących produktach też raczej nie odrosną.
Nie ma w zasadzie badań co sposobów postępowania, bo trudno o miejsca styku medycyny estetycznej z onkologią. Choć coraz bardziej chodzi mi po głowie, by zgłębić ten temat. Sama mam kilkadziesiąt pacjentek onkologicznych. Sama też jestem taką pacjentką. Dziewczyny się dowiadują, że się nie boję leczyć po raku i przychodzą. A wiele gabinetów im odmawia. Bo boisz się tego, czego nie znasz i nie rozumiesz.
Gdy czegoś doświadczysz z obu stron, wiesz jak to jest. Przykładowo suchość śluzówek, suchość pochwy sprawia, że boli i że ma się infekcję za infekcją. To jest wtedy priorytet ważniejszy niż botoks. Ginekologia estetyczna ma tu dużo do zrobienia i bardzo pomaga. Onkolodzy nawet nie mają czasu by dopytać pacjentkę o skutki uboczne terapii i się o nią zatroszczyć. My w gabinetach estetycznych pomagamy, a przynajmniej staramy się pomóc, w powrocie do zdrowia i normalności.

Makijaż i moje zdjęcia Zuzanna Gąsiorowska. Różowa wstążka wydała mi się odpowiednia do zilustrowania tematu, ale się nie wyrobiłam z publikacją w różowym październiku… temat jednak ciągle jest aktualny.

 

Dodaj komentarz