Zeszłoroczne trofeum z “badziewiaka” w Choczewie. Ian Flaming czyli lodówka plażowa. W kubełku morska woda w temperaturze bałtyckiej plus butelki. Wokół – na obręczy – pojemniki na kieliszki. Skuteczny wynalazek. Zapowiedź perfekcyjnego celebrowania zachodu słońca.
Jedna z bohaterek tego zdjęcia określiła je “sex on the beach” – zarówno skojarzenie z koktajlem, jaki i z serialem jest w pełni uprawnione. Z braku New Yorku Sex and the city – za city robi Choczewo.
Od 15 lat pierwsze dwa tygodnie lipca spędzam na morzem, w agroturystyce w maleńkiej wiosce bez żadnego straganu itp. Najbliższe city od mojego in the middle of nowhere to Choczewo. Kilka sklepów wzdłuż ulicy, jeden warzywniaczek, jeden supermarket, urząd gminy, apteka, ośrodek zdrowia… Największą atrakcją są lumpy w nieuzasadnienie sporej liczbie. No i oczywiście badziewiaki – parawany, pamiątki, dmuchańce, pocztówki… Gdy dziewczyny polują na ciuchy, ja szukam skarbów – dmuchańców, których jeszcze nie mam.
Lodówka flamingowa to moja zdobycz z zeszłego lata (w tym roku nabyłam płaszczkę). Wykupiłyśmy cały zapas flamingów w liczbie dwóch. Mój został ochrzczony Ian Flaming. Brat bliźniak pojechał do słonecznej Prowansji – mam nadzieję, że zostanie Jamesem Bondem. Mój jest morsko bałtycki, bliźniak – słodkowodno basenowy, w niezwykle malowniczym krajobrazie się unoszący.
Trochę detali technicznych – zabieram na plażą pompkę ręczną, bo ani noszenie na długiej trasie nadmuchanego Iana ani dmuchanie usta-wentyl nie jest fajne.
Łapanie wody w kubełek wcale nie jest proste. Pod falę, z pewnym zanurzeniem. Wymaga siły i sprytu. Ale satysfakcja gwarantowana. Zimne prosecco, zimna wódka, zimne piwo itp… Plus sława i chwała 🙂