Przejażdżka old mobilem to obowiązkowy punkt programu pobytu na Kubie. I jeden z najprzyjemniejszych, wymarzonych i niepowtarzalnych! Wycieczka nie tylko w przestrzeni, ale i w czasie. Wiatr we włosach hula, słońce z nieba się leje, auta śmigają w kolorowej kawalkadzie 60-80(!) letnich piękności.
Po zjawiskowych plażach, to drugi największy atut Kuby. Po namyśle może nawet jest na pierwszym miejscu, bo plaże są i gdzie indziej. A takie auta w takich ilościach, to już chyba tylko tu. Ślady dawnego świata, który przeminął. Koniecznie otwórzcie zdjęcia z galerii, bo miniaturki nie oddają czaru i szyku.
Przez lata w zasadzie nie było możliwości sprowadzenia na wyspę nowego samochodu. Zresztą nawet teraz cła są zabójcze, jednak nowe auta zaczynają się pojawiać na drogach coraz liczniej. Pierwszy raz byłam na Kubie na początku bieżącego tysiąclecia. Drugi w 2018 roku. I widać dużą zmianę, choć wciąż jest to rodzaj skansenu o niebywałym uroku. Mentalnie przypomina czasy PRL, tylko w barwnym, słonecznym wydaniu, bez naszych odcieni szarości i “ostrego cienia mgły”. W rytmie salsy i rumu, zamiast disco polo i wódy.
Dla tych, którzy nie chcą jechać na Kubę, póki utrzymuje się tam komunistyczny reżim, anegdota z pierwszego pobytu. Gdy wraz z grupą dziennikarek paradowałyśmy ślicznym placykiem w Havanie, przechodził tamtędy kompletnie zawiany pijaczek drobny. Podszedł do niego policjant. Na co pijaczek rzekł z uśmiechem: Kuba to wolny kraj… i policjant uprzejmie sobie poszedł. Nie mówię, że to dobry ustrój, tylko, że ludzie mają zupełnie inaczej poukładane w głowie. Nie przywiązują się do własności, bo tę dość często wymiatają huragany. Wszystko przemija. Choć oczywiście kwitną wszelkie kombinacje i czarny rynek. O tym w innym poście. Teraz wracam do marszruty automobilowej.
Jest to fakultatywny punkt wycieczek do Havany. A w rzeczywistości to wręcz gwóźdź programu. Nie jest to droga impreza, z tego, co pamiętam, godzinna zorganizowana przejażdżka, to 20 dolarów od osoby. Indywidualnie również bez problemu można to sobie zorganizować. Baaardzo polecam. I myślę, że następną razą – a mam nadzieję, że taka raza jeszcze się zdarzy – wybiorę właśnie taką niezależną opcję. W tym rozwiązaniu nie czai się żadne ryzyko.
Widoki miasta są super! Trasa wiedzie przez nadmorską promenadę, dawne, luksusowe, legendarne amerykańskie hotele – centra hazardu i rozrywki – symbole minionej, dekadenckiej epoki, przez willowe dzielnice i stare uliczki po place upamiętniające rewolucję i budynki symbole reżimu. Sam urok, historia Hawany w krótkim komiksie, dla mnie wręcz euforia i radość dzika. Niepowtarzalne, zjawiskowe, trzeba to przeżyć – choć raz… a najlepiej kilka razy.
Na prowincji też widać te absolutne cudeńka i zabytki motoryzacyjne. Ja nie mogłam przestać ich fotografować. Gorzej niż japoński turysta. Polowałam na nie, tropiłam, kolekcjonowałam według kolorów. Obłęd mnie ogarnął od początku, do końca wyjazdu. Prócz amerykańskich krążowników, zdarzają się też zabłąkane pamiątki z Polski – maluchy – fiaty 126p. W latach 70, 80 wyeksportowaliśmy ich trochę na Kubę. Mają tam wdzięczną nazwę “polacito” i cieszą się niesłabnąca sympatią i wzięciem. Czyżby sukces na miarę naszych możliwości w imię bratniej współpracy socjalistycznej?